[fragment]
Początki nowej epoki
cenzury w sztuce polskiej datują się na czerwiec 1993 roku,
gdy Katarzyna Kozyra, studentka pracowni Grzegorza Kowalskiego
Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie wystawiła swoją dyplomową
pracę "Piramida zwierząt". (1) Inspirowana bajką
braci Grimm, składała się z ustawionych na sobie wypchanych
zwierząt: konia, psa, kota i koguta, oraz realistycznego filmu
z rzeźni, przedstawiającego proces uśmiercania konia.
Praca od początku wzbudzała kontrowersje w świecie sztuki.
A że podstawowy argument przeciwko niej - zabijanie zwierząt
do celów artystycznych - był czytelny dla mas, dyskusja na
temat moralnego aspektu pracy Kozyry szybko przeniosła się
do massmediów. Na Kozyrę posypały się gromy. Główne zarzuty
to epatowanie skandalem, nieudolność warsztatowa, amoralność,
a nawet choroba psychiczna. "Zastąpienie indolencji warsztatowej
dreszczykiem, że oto oglądamy trupy prawdziwych zwierząt,
wydaje mi się wyjątkowo parszywe" - pisała w liście otwartym
do "Gazety Wyborczej" dama salonów i scenografka
Xymena Zaniewska. "To jednostka patologiczna" -
określała artystkę na łamach "Wprost" Aleksandra
Jakubowska (sic!). Program "Animals" pokazał film
o artystce, w którym ujęcia dzieła przepleciono z ujęciami
krojącej mięso Kozyry. Rektor warszawskiej ASP prof. Adam
Myjak zwołał nadzwyczajną Radę Wydziału, a urzędnicy departamentu
edukacji kulturalnej w Ministerstwie Kultury i Sztuki zasugerowali
mu, by określił "zasady wolności ekspresji artystycznej".
Kozyra stała się ucieleśnieniem amoralności sztuki współczesnej,
a sama sztuka dostała na cenzurowane.
Ogniwo pierwsze - utrata władzy
Inspiratorami tej batalii o morale sztuki nie byli jednak
ani dziennikarze ani obrońcy zwierząt. Falę tę wywołali sami
artyści - artyści starszego pokolenia, członkowie warszawskiego
okręgu ZPAP. (2) W listach protestu i przestrogi do rektora
ASP i Ministra Kultury i Sztuki jako pierwsi opowiedzieli
się przeciw "haniebnym praktykom igrania z życiem zwierząt,
dręczenia ich i mordowania. Zarzucali artystce cynizm i moralną
zgniliznę.
Listy te można oczywiście tłumaczyć potrzebą obrony moralności,
tradycji, czystości sztuk, zwanych przecież pięknymi. Ale
można też uznać, że nie były one obroną lecz atakiem, a rzeczywistym
celem ani nie górnolotna moralność, ani nawet tradycyjna sztuka
i przywiązanie do tradycji w ogóle, lecz zupełnie przyziemna
walka artystów starszego pokolenia o własny interes i pozycję.
A było o co walczyć. Do 1989 roku artyści ze związków twórczych
i profesorowie wyższych uczelni plastycznych w znaczącej większości
wcielali w życie ideę programowego służenia systemowi politycznemu.
Sztuka była wygodna dla władzy, bezpieczna dla oglądających
i korzystna dla jej twórców, którzy za swoją postawę otrzymywali
duże profity - posady, profesorskie tytuły, zamówienia publiczne,
zakup dzieł do muzealnych i galeryjnych kolekcji, monograficzne
wystawy.
Ten układ został zachwiany w roku 1989 przez zmiany polityczne
i wchodzące na scenę młode, aktywne pokolenie artystów. W
rozpisywanych konkursach na dyrektorów galerii wygrywali często
ludzie niezwiązani ze starym establishmentem. W rezultacie
w wielu galeriach zagościła sztuka diametralnie różna od tego,
co dotychczas pokazywały salony BWA.
Młodzi nie tylko posługiwali się nowoczesnym medium (wideo,
filmem, fotografią), ale przede wszystkim proponowali redefinicję
sztuki - miała być ona kontestacją a nie afirmacją rzeczywistości.
Sztuka młodego pokolenia zawsze wzbudza kontrowersje, ale
po raz pierwszy weszła z takim impetem do oficjalnych salonów,
zarezerwowanych do tej pory dla akademików. Reakcja tych ostatnich
była jednoznaczna, choć mocno osłabiona przez zmiany systemowe.
Protesty nie były nagłaśniane przez media, które w imię wolność
wypowiedzi artystycznej, wyraźnie sprzyjały nowym tendencjom.
Dlatego na przykład na wystawie Perseweracja Mistyczna i Róża
zorganizowanej w 1992 roku w Państwowej Galerii Sztuki w Sopocie
przez Ryszarda Ziarkiewicza, bez żadnych cenzorskich konsekwencji
wystawiono prace artystów, którzy wkrótce mieli zostać obwołani
największymi polskimi skandalistami. Katarzyna Kozyra, wówczas
jeszcze studentka, pokazała fotografie męskich aktów, Zbigniew
Libera - filmy rejestrujący codzienne intymne czynności (m.in.
załatwianie potrzeb fizjologicznych) jego zniedołężniałej
i nieświadomej filmowania babki, Robert Rumas - akwaria z
zanurzonymi w nich figurami Chrystusa, a Jacek Markiewicz
film wideo przedstawiający jego samego, nagiego próbującego
wejść w intymny kontakt z figurą ukrzyżowanego Chrystusa.
I co? Nic. Media, nieporadnie, ale z pełnym rezerwy szacunkiem
pisały o "potrząsaniu gustami", "łamaniu stereotypów"
i "prowokowaniu", a różnego szczebla urzędnikom
odwiedzającym wystawę do głowy nie przyszło, by publicznie
wyrażać swój osąd, czy próbować protestować przeciw niemoralności
sztuki.
|