Wymieńmy: projektowana i niedoszła do skutku wystawa Roberta
Rumasa (nt.papieża); medialno-partyjny szum wokół pracy Cattelana;
awantura wokół wystawy Naziści Piotra Uklańskiego; proces
Doroty Nieznalskiej; odwołanie na kilka dni przed otwarciem
wystawy Rafała Jakubowicza w Poznaniu; zdjęcie z billboardów
prac Katarzyny Kozyry; zdjęcie z billboardów plakatu Benettona;
wycofanie się rządu polskiego z finansowania projektu Roberta
Rumasa "Plein Air" we Wiedniu; odwołanie wystawy
Niech nas zobaczą...
To przykłady. Wymieniłam je bez zachowania porządku chronologicznego;
mają różny ciężar merytoryczny, różną wymowę polityczną i
różne znaczenie społeczne.
I różne są powody niszczenia ich publicznej obecności. Niszczenie
jest odpowiednim słowem.
Działają różne siły: populistyczne, potem partyjne, dalej
parlamentarne, administracji państwowej, administracji lokalnej,
wreszcie korporacyjne. Mamy więc całe spektrum: od spontanicznej
reakcji ulicy (w przypadku rozerwania Termoforów Rumasa) po
logikę korporacyjną (w przypadku odwołania wystawy Rafała
Jakubowicza na skutek nacisków VW).
Wypowiedź wystawia się na zniszczenie także z różnych powodów:
tabu śmierci, nagości, kalectwa, choroby (Kozyra), tabu religijne
(wiadomo), tabu homoerotyzmu, tabu historyczne (Uklański),
tabu logo korporacyjnego (Jakubowicz).
Zastanawiam się czy jest sens utrzymywać rozróżnienia, których
przed chwilą dokonałam. Czy nie dałoby się sprowadzić do jednego
mianownika z jednej strony powodów niszczenia wypowiedzi (przyjmuję
założenie, że dzieło nie jest ważne, ważna jest wypowiedź),
z drugiej samego mechanizmu niszczenia.
Oczywiście spektrum jest lepsze - każde spektrum jest lepsze
od homogeniczności - ale nie jest lepiej, jest gorzej.
To sprawa socjopsychiki czyli obyczajowa i właściwie wszystkie
wymienione powody można by sprowadzić do tego jednego. Przejdźcie
się po praskiej ulicy, tylko po praskiej, nie wspominam o
berlińskiej, zobaczcie jak ubrani są młodzi i zafundujcie
sobie potem spacer po warszawskiej promenadzie. W społeczeństwie
tak strasznie zapakowanym w siebie, jak polskie, razić musi
wszystko: i rozpakowywanie się strojem i granie strojem i
ukrywanie się za strojem. W Polsce jest tylko ubranie. Tymczasem
od stroju się zaczyna, strój jest wypowiedzią i grą z wypowiedzią
(cudzą i własną). Strój jest przede wszystkim różnicą, nie
wyróżnianiem się, różnicą, wieloma różnicami.
Człowiek ustrojony rozumie gry znaczeń, mechanizmy budowania
sensów. Kiedy spotyka Innego, może go nie zauważać, reagować
wstrętem, wchodzić z nim w konflikt, dominować nad nim, ale
tak czy inaczej działa w żywej przestrzeni społecznej. Tam
gdzie jest strój, tam zawsze, przynajmniej z założenia, teoretycznie,
istnieje szansa przebrania się, przestrojenia. Nie chcę powiedzieć,
że wystarczy zacząć się stroić, z powyższego chyba to nie
wynika, byłoby idiotyzmem.
Socjopsychika zamknięta i urazowa. To nieprawda, że uczucia
religijne, że interesy państwowe, to głęboki uraz z dzieciństwa.
Społeczeństwo zapakowane w siebie nie buduje przestrzeni społecznej,
a skoro nie ma przestrzeni społecznej - nie wspominam o przestrzeni
publicznej, bo to jeszcze inna kwestia - to wypowiedź nie
może zaistnieć, po prostu. Nie ma gdzie zaistnieć, musi zostać
zniszczona.
A co do mechanizmów, ingerencje (większość ingerencji) są
nieuprawnione, często (zawsze) skandaliczne, nie chcę o tym
pisać, wchodzić w analizy, chociaż to jest właśnie obszar
najbardziej czuły, w końcu wspólny, chciany/niechciany obszar
wyznaczany przez populistyczne wrzaski, medialny szum i kaleką
administrację, w którym wszyscy musimy funkcjonować i takie
analizy są najbardziej potrzebne.
Bardziej jeszcze od analiz potrzebne byłby strategie działania,
pola manewru...
Jedno mnie niepokoi (to jedno jest wiele): bezradność niszczonych,
nasze święte oburzenie, stawianie się w sytuacji ofiary, ciągłe
składanie podpisów, łzy w oczach Doroty Nieznalskiej. Do jasnej
cholery! |