Wstęp
Ewa Franus
"Manifest Cyborga" Donny Haraway
może się dziś wydać trywialny i oklepany. Co krok słychać
tu echo czegoś, co już wielokrotnie obiło się nam o uszy,
jest aż zanadto dobrze znane i za często powtarzane. Ale losy
zjawisk są paradoksalne: echo potrafi czasem wyprzedzić wołanie.
Przypomnijmy: tekst opublikowano po raz pierwszy w połowie
lat 80., w czasach, gdy wiedziliśmy już dobrze, że oprócz
organicznych tkanek składamy się z cliche, dyskursów, tekstów
i obrazów, ale jeszcze nie bardzo świadomi byliśmy tego, jak
głęboko maszyny wtargnęły nie tylko w nasze życie, ale i w
nas samych. Postmodernizm jeszcze nie przybrał posthumanistycznego
grymasu, a w każdym razie nie ten jego aspekt najbardziej
wszystkich zastanawiał, jak dzieje się to dzisiaj. Nawet jeżeli
czasem uderzała kogoś siła zacieśniającej się więzi z technologią,
wzbudzało to tylko obojętność, choć może też niechęć, może
lęk. Tekst Haraway należy do klasyki. Jego wartość nie polega
tylko na tym, że uświadomił po raz kolejny w XX wieku znaczenie
technologii, lecz na tym, że u jego schyłku jako jeden z pierwszych,
wskazał na rozmiary obecności w naszym życiu czegoś, co wydawało
się bezpiecznie spoczywać na kartkach science fiction. "Oryginalność
Haraway tkwi w tym [...], że zdołała stworzyć utopię, wchodząc
w sam środek dystopii....". Jej cyborg - optymistyczna wizja
racjonalości - wyłania się z gąszcza instrumentalnego racjopostępu,
rosnącego szaleństwa technologii.
W czasach, gdzie wszystkie granice
zdają się rozpływać, rozmazuje się możliwość dychotomicznych
wyborów. Przed technologią nie możemy ani uciec, ani wpaść
w bezkrytyczną euforię, raczej -jak sugeruje Haraway - z optymizmem,
radością i kreatywnością trzeba Meduzie spojrzeć w twarz i
wymyślić jakieś całkowicie nowe sposoby współżycia z monstrum,
którym staliśmy się my sami. "Manifest Cyborga -powiedziała
Haraway - to w pewnym sensie dowcip, ale całkiem serio opowiedziany".
Z długiego eseju wybraliśmy jedynie
niewielki fragment. Pozostałe części tekstu mają trochę inny
charakter, są mniej szalone. Autorka sięga po konwencję socjologicznej
analizy, szkicując informatyczną wersję foucaultowskiej wizji
rozproszonej, organizującej się w niehierarchiczne wzorce
dominacji. Proces przeobrażeń dotknął, jej zdaniem, wszystkie
przejawy i zakresy władzy, a w tym także domenę płci, która
u feministek ciągle zachowuje swoje bipolarne, hierarchiczne
i naturalistyczne kształty. Sporo uwagi poświęca Haraway w
tym tekście dyskusji z feministycznymi dogmatami i fobiami
(technologia jako wynalazek mężczyzn, dążących przy jej pomocy
do przejęcia kobiecych zdolności rozrodczych). Nic dziwnego,
że "Manifest" stal się w latach 90. dla feminizmu jednym
z najważniejszych i najbardziej inspirujących tekstów. Donna
Haraway jest biologiem i historykiem nauki, pracuje na uniwersytecie
w Santa Cruz, gdzie prowadzi badania nad życiem małp.
Manifest
Cyborga
Donna Haraway
Nauka, technologia i lewicowy feminizm
w końcu dwudziestego wieku czyli ironiczne marzenia o porozumieniu
kobiet z mikroprocesorów
(...)
Cyborg to cybernetyczny organizm, hybryda
powstająca ze skrzyżowania maszyny i organizmu. To postać
fikcyjna, a jednocześnie wytwór społecznej rzeczywistości.
Na rzeczywistość tę składają się realnie istniejące w życiu
związki, nasza najważniejsza konstrukcja polityczna, fikcja,
która potrafi wstrząsnąć światem. Międzynarodowy ruch feministyczny
stworzył pojęcie "kobiecego doświadczenia", z jednej
strony wydobywając na światło dzienne wszystko to, co pozwala
połączyć kobiety we wspólnotę, a z drugiej demaskując ukrytą
za tym pojęciem niesprawiedliwość i zniewolenie. Kobiece doświadczenie
jest jednoczenie faktem i fikcją na wskroś przesyconą politycznymi
znaczeniami, Wyzwolenie możliwe jest tylko wtedy, gdy uświadomimy
sobie (zrozumiemy imaginacyjnie), na czym polega zniewolenie
i gdy zdołamy wyobrazić sobie jakieś inne możliwości i wybory.
Tkankę cyborga tworzy fikcja i życiowe doświadczenie i to
on modyfikuje wszystko, co zalicza się w końcu dwudziestego
wieku do sfery kobiecego doświadczenia. A jest to walka na
śmierć i życie, z tym że granica między science fiction a
społeczną rzeczywistością jest optyczną iluzją.
We współczesnej science fiction roi
się od cyborgów - mieszańców zwierząt z maszynami, które zaludniają
dwuznacze światy, jednocześnie naturalne i sztucznie sfabrykowane.
Również wiele cyborgów spotykamy we współczesnej medycynie,
gdzie połączone pary organizmu i maszyny traktowane jako zakodowane
przyrządy, łączą intymne związki o sile nie znanej w historii
seksu. Płeć cyborga przywodzi na myśl cudowną powtarzalność
barokowych form paproci i bezkręgowców. (Czy nie jest to wyśmienity,
całkowicie naturalny środek zapobiegawczy przed heteroseksizmem?)
Sposób, w jaki cyborgi się powielają, nie ma wiele wspólnego
z rozmnażaniem się organizmów. Współczesne metody produkcji
wydają się spełnieniem wyśnionego przez cyborgi marzenia o
kolonizacji pracy, przy której koszmar tayloryzmu wydaje się
być słodką idyllą. Współczesna wojna to orgia cyborgów. To
zakodowany w symbolu C3I (command-control-communication-intelligence)
podpunkt w budżecie amerykańskiej obrony, opiewający w 1984
roku na 84 biliony dolarów. Dla mnie natomiast cyborg stanowi
fikcję, która uosabia społeczną i cielesną rzeczywistość,
lecz jednocześnie jest on źródłem wyobraźni, z którego można
czerpać wiele niezwykle inspirujących pomysłów i skojarzeń.
Biopolityka Michela Foucault była tylko nieśmiałą zapowiedzią
polityki cyborga, obszaru szeroko otwartych możliwości.
Nasze czasy, koniec XX wieku, sprawiają
wrażenie mitologicznej epoki: wszyscy jesteśmy chimerami,
steoretyzowanymi i sfabrykowanymi hybrydami, gdzie krzyżują
się maszyny z organizmami. Jesteśmy, innymi słowy - cyborgami.
A skoro cyborgi tworzą naszą ontologię, to stąd również musi
wynikać nasza polityka. Cyborg to silnie zagęszczony symbol,
składający się w równym stopniu z wyobrażeniowych fantazmatów
i materialnej rzeczywistości. Dwóch połączonych ze sobą osi,
które pomagają wyznaczyć struktury historycznej przemiany.
W tradycji "zachodniej" nauki i polityki - tradycji rasistowskiego,
zdominowanego przez mężczyzn kapitalizmu, tradycji postępu
i przywłaszczenia natury jako środka służącego do tworzenia
kultury, tradycji reprodukcji własnego "ja" przez jego
lustrzane odbicie w Innym - relacje między organizmem a maszyną
określała wojna o linie podziału. Stawką tego przygranicznego
konfliktu były obszary produkcji, rozmnażania i wyobraźni.
Tekst mój mówi o przyjemności odczuwanej
przy wiadomym znoszeniu granic i o odpowiedzialności, którą
bierzemy na siebie za ich konstruowanie. Odwołując się do
postmodernistycznego i nienaturalistycznego stylu myślenia,
chcę w ten sposób wzbogacić dorobek lewicowego feminizmu.
Esej ten należy odczytywać w świetle tradycji utopijnej fantazji
o świecie bez płci. Może brakuje w nim genesis -początku -
ale z pewnością jest to również świat bez apokalipsy, czyli
końca. Inkarnacji cyborga nie towarzyszy obietnica ocalenia
od potępienia wiecznego. Jego biografia nie przebiega zgodnie
z edy-palnym schematem, w którym utopia o oralnej symbiozie
lub wizja postedypalnej apokalipsy usiłuje zaleczyć głębokie
rany płci. Jak stwierdza Zoe Sofoulis w nie opublikowanym
manuskrypcie o Jacqu-es Lacan, Melanie Klein i kulturze broni
nuklearnej - Lacklein, najstraszliwsze (ale też być może najbardziej
obiecujące) potwory uosabiają w świecie cyborga opowieści
o antyedypalnej narracji, której logika nie ma wiele wspólnego
z mechanizmem wyparcia. Aby przetrwać, musimy tę logikę zrozumieć.
Cyborg pochodzi ze świata postpłci, stąd nie zdradza skłonności
biseksualnych. Nie pociąga go preedypalna symbioza ani wolna
od alienacji praca. Nie ulega też innym pokusom, którymi czarują
najróżniejsze konfiguracje naturalnej pełni, wyłaniającej
się z przejęcia energii poszczególnych części przez wyższe
całości. Historia cyborga jest poniekąd pozbawiona początku
(w zachodnim znaczeniu tego słowa), to szczyt ironii, bo przecież
cyborg to także przerażająco apokaliptyczny telos nasilającej
się w zachodniej kulturze potęgi abstrakcyjnego indywiduum,
to ostateczne wcielenie "ja" nareszcie wyzwolonego z
jakichkolwiek zależności, to człowiek swobodnie poruszający
się w przestrzeni. Historia o początku - historia pochodzenia
- w humanistycznym sensie powiązana jest z mitem o pierwotnej
jedności, pełni, błogostanie i przerażeniu. Mit ten reprezentuje
falliczna matka, od której wszystkie istoty ludzkie muszą
się odłączyć, zgodnie z nakazem rozwoju, tak w wymiarze indywidualnym,
jak i historycznym. Te dwa bliźniacze mity o potężnej żywotności
znalazły najmocniejszy wyraz w psychoanalizie i marksizmie.
Hilary Klein pokazała, że zarówno marksistowskie pojęcie pracy,
jak i psychoanalityczne koncepcje rozwoju indywiduum i dojrzewania
płciowego opierają się na wizji pierwotnej jedności, z której
następnie wyłaniają się różnice werbowane do dramatu wzrastającego
panowania nad kobietą/naturą. Cyborg pomija ten etap początkowej
jedności, nie ma pojęcia, na czym polega identyfikacja z naturą.
W tym tkwi jego piracka obietnica i dzięki temu zdolny jest
być może do podważenia własnej teleologii, uosobionej w wojnach
gwiezdnych.
Cyborg z uporem i śmiałością poddaje
się fragmentaryzacji, lubi ironię, pozwala sobie na intymność
i perwersję. Pociągają go sprzeczne stanowiska oraz utopie,
a poza tym nie grzeszy w jakimkolwiek sensie naiwnością. Biegunowe
przeciwstawienie życia prywatnego domenie publicznej nie wyznacza
jego wewnętrznej struktury, ponieważ definiuje go technologiczne
polis, oparte po części na rewolucji stosunków społecznych
w oikos - domu. Zmienia te dotychczasowe układy między naturą
a kulturą; bo przecież pierwsza nie może ciągle służyć drugiej
jako źródło przywłaszczanych i wcielanych dóbr. Relacje, gdzie
całości kształtują się z poszczególnych części, włączając
w to polaryzację i hierarchiczną dominację, są w świecie cyborga
kwestią dyskusyjną i dyskutowaną. Inaczej niż łudzący się
nadziejami potwór Frankensteina, cyborg nie oczekuje od ojca
ratunku. Nie szuka drogi do raju, innymi słowy nie pragnie,
żeby ojciec sfabrykował dla niego heteroseksualną towarzyszkę,
aby w ten sposób dopełniony, mógł stać się częścią zamkniętej
całości, miasta i kosmosu. Nie marzy on o wspólnocie opartej
na modelu organicznej rodziny, nawet gdyby obyła się ona bez
edypalnego scenariusza. Cyborg nie rozpoznałby nawet Rajskich
Ogrodów. Nie jest ulepiony z gliny, dlatego nie może nawet
marzyć o tym, aby z powrotem obrócić się w prochy. Pewnie
dlatego chciałabym dowiedzieć się, czy cyborgi potrafią przeciwstawić
się apokalipsie rozpadu w nuklearny popiół, konsekwencję maniakalnego
dążenia do znalezienia Wroga. Czołobitny szacunek obcy jest
cyborgom: nie pamiętają kosmosu, nie są jego częścią. Wystrzegają
się holizmu, ale pragną więzi - wydają się posiadać naturalną
skłonność do nawiązywania politycznych przymierzy, na których
czele nie stoi jednak partia przewodnia. Zasadniczy kłopot
z cyborgami polega na tym, że są one bezprawnymi potomkami
militaryzmu i patriarchalnego kapitalizmu, nie wspominając
nawet o państwowym socjalizmie. Ale bękarci nie są zazwyczaj
wierni swoim przodkom. Przecież ich ojcowie nigdy tak naprawdę
się nie liczą.
W ostatniej części tekstu wrócę jeszcze
do science fiction o cyborgach, teraz chciałabym zająć się
sprawą rozpadu trzech kluczowych granic, dzięki którym mogła
powstać moja polityczno-fantastyczna (polityczno-naukowa)
analiza. W końcu XX wieku zawaliła się w amerykańskiej nauce
granica oddzielająca człowieka od zwierzęcia. Ostatnie filary
ludzkiej unikatowości, takie jak język, stosowanie narzędzi,
zachowania społeczne, czynności umysłowe, zostały sprofanowane
albo przynajmniej zamienione w parki masowych niedzielnych
rozrywek. Nie mamy właściwie nic, co pozwoliłoby nam w przekonywający
sposób ustalić różnicę między człowiekiem a zwierzęciem. Dodatkowo,
wielu ludzi nie odczuwa wcale potrzeby takiego podziału. Wystarczająco
dużo feministycznych ugrupowań podkreśla, na przykład, rolę
związku człowieka z innymi żyjącymi istotami. Ruch praw zwierząt
nie reprezentuje bynajmniej irracjonalnego odrzucenia idei
o unikalności człowieka, lecz raczej dostrzega z przenikliwą
ostrością linie biegnące w poprzek zdyskredytowanego podziału
między kulturą a naturą. Biologia i teoria ewolucji zajmowały
się przez dwa ostatnie stulecia konstruowaniem współczesnych
organizmów, traktując je jako przedmioty poznania. Skutkiem
było rozmycie się do ledwo dostrzegalnego śladu różnicy między
człowiekiem i zwierzęciem, śladu raz po raz rozrysowywanego
od nowa w ideologicznej walce lub profesjonalnej debacie nauk
przyrodniczych ze społecznymi. Jeśli popatrzymy w tym świetle
na obowiązek nauczania w dzisiejszych szkołach idei Stworzenia
w duchu chrześcijańskim, to całą sprawę należy uznać za formę
molestowania dzieci.
Kierunek biologicznego determinizmu
jest tylko jednym z wielu ideologicznych stanowisk, przechodzących
do porządku dziennego nad sprawą ludzkiej zwierzęcości. Radykalne
środowiska polityczne skorzystają również z innych inspiracji,
kwestionując przyjęte znaczenia zanikającej granicy między
rodzajami. Współczesny mit o cyborgu powstaje dokładnie tam,
gdzie rozmywa się linia dzieląca człowieka i zwierzę. Zamiast
wznosić mur odgradzający człowieka od innych żywych istot,
cyborgi zaświadczają o istnieniu niepokojącej i przyjemnej
wizji. Bestializm zasługuje w tym kontekście na zdecydowanie
większą uwagę.
Druga nieszczelna granica rozciąga
się między zwierzęco-ludzkim organizmem a maszyną. Precyber-netyczne
maszyny zawsze sprawiały wrażenie opętanych przez duchy, tak
jakby w maszynerii tkwiło jakieś upiorne widmo. Spory między
materializmem i idealizmem toczyły się w oparciu o ten spirytu-alno-maszynistyczny
dualizm. Rozwiązania dostarczyła dopiero dialektyka, scheda
po dualizmie. W zależności od upodobań nazywana albo duchem,
albo historią. Niemniej dawne maszyny nie potrafiły się samodzielnie
poruszać, nie umiały też same siebie projektować - nie były
autonomiczne. Nie mogły spełnić marzeń człowieka, były drwiną
z jego snów. Innymi słowy, maszyna nie była człowiekiem, twórcą
siebie samego, a tylko karykaturą maskulinistycznej fantazji
o kreacji. Uznanie jej za coś innego równało się paranoi.
Dzisiaj nie jest to już takie pewne. Maszyny z końca XX wieku
sprawiły, że różnica między naturalnym a sztucznym, umysłem
a ciałem, samorozwojem a konstrukcją stała się na wskroś dwuznaczna.
To samo dotyczy wielu innych rozróżnień, które zwykło się
stosować wobec organizmów i maszyn. Nasze maszyny są niepokojąco
żywotne, a my sami jesteśmy przerażająco bezwładni.
Koncepcje technologicznej determinacji
stanowią jednakże tylko jeden z wielu ideologicznych obszarów
otwartych dzięki pojęciowej przemianie maszyn i organizmów
w zakodowane teksty, przy pomocy których włączamy się w grę
opisywania i interpretowania świata. Feministki o marksistowskich
i socjalistycznych koligacjach przeklinają "tekstualizację",
która w poststrukturalistycznej i postmodernistycznej teorii
zdaje się obejmować cały świat, leżąc u podstaw "gry"
arbitralnej interpretacji. To jej prawie utopijny brak zainteresowania
rzeczywistą niesprawiedliwością codziennego życia wzbudza
feministyczne wątpliwości. Czemu zresztą nie można odmówić
racji. Postmodernistyczne tendencje, tak jak mój mit o cyborgu,
kwestionują niezliczone wcielenia konfiguracji pojęcia naturalnej
całości (na przykład: poemat, prymitywna kultura, biologiczny
organizm). Krótko mówiąc, stwierdzają, że pewność, z jaką
uznaje się coś za naturalne - jako źródło poznania i obietnica
niewinności - rozmyła się, a nawet bezpowrotnie przepadła.
Utraciliśmy transcendentalną autoryzację interpretacji, a
wraz z nią ontologię leżącą u podstaw "zachodniej" epistemologii.
Alternatywą nie jest w tym wypadku ani cynizm, ani utrata
wiary. Jakaś forma abstrakcyjnej egzystencji spotykana na
przykład w rozprawach z kręgu technologicznego determinizmu
(zagłada "człowieka" przez "maszynę") lub w pełnych
spekulacji wywodach o zniszczeniu "skutecznej działalności
politycznej" przez tekst. Kto stanie się cyborgiem? To zasadnicze
pytanie - odpowiedź na nie jest kwestią przeżycia. Zarówno
szympansy, jak sztuczne przedmioty posiadają swoją politykę,
dlaczego my cyborgi, nie miałybyśmy jej stworzyć?
Trzeci rozpadający się podział jest
wypadkową drugiego: granica między fizycznym i niefizycznym
straciła swoją precyzyjność. Popularne książki dotyczące fizyki
na temat teorii kwantowej i zasady nieokreśloności są czymś
w rodzaju naukowego odpowiednika romansów Harlequina, oznaki
daleko idących przemian w seksualności białych Amerykanów.
Nie bardzo rozumieją, o co chodzi, ale poruszają właściwy
temat. Współczesne maszyny to w istocie mikroelektroniczne
układy - wszechobecne i niewidzialne wzorce. Współczesna maszyneria
wydaje się być bezczelnym bożkiem lekceważąco szydzącym z
wszechobecności i spirytualnej sublimacji Ojca. Silikonowy
mikroprocesor stanowi powierzchnię przeznaczoną do pisania,
którą graweruje się w molekularnej skali, czemu przeszkadza
tylko hałas atomów, roztrzygająca interferencja w osiągnięciu
nuklearnych sukcesów. Pismo, władza i technologia to starzy
wspólnicy w zachodnich historiach o pochodzeniu cywilizacji,
jednak miniaturyzacja zmienia nasze doznanie łączącego ich
związku. W minaturyzacji chodzi o władzę. Małe jest nie tyle
bardzo piękne co wyjątkowo groźne (szczególnie w wypadku cruise
missile). Porównaj na przykład aparaty telewizyjne z lat 50.
czy kamery z lat 70. z reklamowanymi teraz kamerami wideo
wielkości ludzkiej głowy i taśmami do nagrywania jak przegub
dłoni. Nasze najlepsze maszyny powstały z promieni słońca.
Wydają się doskonale czyste i lekkie, bo nie są niczym innym,
jak sygnałami elektromagnetycznych fal, częścią świetlnego
spektrum. Maszyny te można swobodnie przenosić, są one innymi
słowy ruchome, (powód potwornego fizycznego bólu wykonujących
je robotników w Detroit i Singapurze). Zbudowani z materii,
nieprzezroczyści ludzie nigdy nie osiągną tak płynnej szybkości.
Cyborgi to eter i kwintesencja.
Ale wszechobecność i niewidzialność
cyborgów jest także przyczyną przerażającej śmiertelności
maszyn z blasku słonecznego świata. Ciężko je dostrzec zarówno
w sensie fizycznym, jak i politycznym. Są kwestią wiadomości
lub jej symulacji. To strumień znaczących - pustych znaków
- przemieszczanych w bylejakich ciężarówkach po całej Europie.
Czarodziejskie sztuczki, pozwalające pozbawionej domu kobiecie
z Greenham przejrzeć pajęczą sieć władzy cyborga, potrafił
strumień ten skuteczniej zablokować niż wysiłek działaczy
starej, maskulinistycznej polityki, którzy muszą gwarantować
miejsca pracy w wojsku, aby zapewnić sobie zaplecze wyborcze.
Okazuje się, że "najtwardsza" z nauk działa w domenie
największego przygranicznego zamieszania, dziedzinie czystej
liczby, czystego ducha. C31, kryptografia i jej zadania polega
na utrzymaniu w tajemnicy straszliwych sekretów. Nowe maszyny
są czyste i jasne. Ich inżynierowie to wyznawcy soca, zwiastujący
nową naukową rewolucję, wyłaniającą się z nocnego snu postindustrialnego
społeczeństwa. Choroby, które wywołują tak sterylne przyrządy,
nie są niczym więcej jak tylko niewielką zmianą w kodzie antygenu
systemu immunologicznego, "niczym więcej niż" doznanie
stresu. Zwinne palce "orientalnej" kobiety, stara fascynacja
domkami dla lalek u wiktoriańskich dziewczynek, wdrażana kobietom
wyczulona uwaga na najmniejsze szczegóły nabiera w tym świecie
nowych wymiarów. Może żyje gdzieś cyborg, Alicja, która potrafi
znaleźć do nich drogę. Jak na ironię, może to właśnie układy
konstruowane przez nienaturalnie małe kobiety-cyborgi,
wykonujące mikroprocesory w Azji i wirujące tancerki z
więzienia w Santa Rita, wytyczą i pokierują skutecznymi strategiami
opozycji.
Mój mit o cyborgu mówi o przekraczaniu
granic, o dokonywaniu potężnych fuzji i związanych z tym niebezpieczeństwach,
o tym, co radykalne środowiska powinny lepiej poznać i następnie
uznać za konieczny składnik ich politycznej działalności.
W moich rozważaniach wychodzę przede wszystkim z założenia,
że większość amerykańskiej lewicy, a w tym feministek, ciągle
rozprawia o postępującym pogłębianiu się starego dualizmu
umysłu i ciała, zwierzęcia i maszyny, idealizmu i materializmu
w życiu społecznym, w symbolicznych formach i fizycznych artefaktach
będących przejawem "rozwiniętej technologii" i współczesnej
nauki. Od czasu Człowieka jednowymiarowego (Marcuse, 1964)
i Śmierci Natury (Merchant, 1980) narzędzia analityczne wypracowywane
w radykalnych środowiskach, opierały się na postulacie konieczności
opanowania techniki, a w celu wzmocnienia naszej woli oporu
przywoływały fantazmat naturalnego ciała. Poza tym zakładam
również, że konieczność zebrania się nigdy dotąd nie była
aż tak nagląca, aby stawić opór nasilającemu się w oszałamiającym
tempie na całym świecie wzrostowi władzy. Przy czym nieco
perwersyjne przesunięcie perspektywy widzenia mogłoby, moim
zdaniem, stworzyć lepsze szanse na zakwestionowanie obowiązujących
aktualnie norm, a także ułatwić walkę o inne formy władzy
i przyjemności w społeczeństwach, gdzie technologia określa
życie. Patrząc z jednej strony na świat cyborga widzimy, że
chodzi tu o definitywne narzucenie siatki kontroli na całej
planecie, o ostateczne urzeczywistnienie procesu abstrahowania
w apokalipsie wojen gwiezdnych (przygotowywanych, rzecz oczywista,
w imię pokoju), o zawładnięcie ciałem kobiety w ma-skulinistycznej
orgii wojennej. Podczas przyglądania się temu światu z drugiej
strony okazuje się, że jest to społeczna i cielesna rzeczywistość
dzisiejszego życia, gdzie ludzie nie boją się swoich związków
(kinship) ze zwierzętami i maszynami, nie lękają się nieustannej
niepewności granic tożsamości oraz sprzeczności postaw. Sztuka
politycznej walki polega na zdolności spoglądania z obydwu
perspektyw naraz, ponieważ każda z nich może ujawnić nieznane
formy władzy oraz nowe opcje wolności, niewyobrażalne z innych
punktów widzenia. Pojedyncze widzenie wytwarza gorsze złudzenia
niż widzenie podwójne lub wielogłowe monstrum. Cyborg to monstrum
i pozbawiony praw ojcowskich bękart; ale czy w dzisiejszej
sytuacji politycznej możemy robić sobie nadzieje na bardziej
skuteczne mity pobudzające z jednej strony wyobraźnię, a z
drugiej - wolę kontestacji. Lubię czasem wyobrażać sobie coś
w rodzaju klubów cyborgów. Na przykład mogłyby one podjąć
próbę zreformowania laboratoriów, wymiotując nieustannie narzędziami
technologicznej apokalipsy, dążąc w ten sposób prostą drogą
do jej urzeczywistnienia, a także mogłyby zająć się wypracowaniem
politycznych form, które naprawdę byłyby zdolne do zebrania
w jedną gromadę tak różnych kreatur jak wiedźmy, inżynierowie,
starcy, perwerci, chrześcijanie, matki i leniniści - zebrania
na tak długo, aby można było unieszkodliwić i rozbroić państwo.
Mój ulubiony klub nazwałam Fission Impossible. (Przynależność
do niego to kwestia związku z wyboru a nie pokrewieństwa krwi,
pełnej chciwości siły przyciągania jednej chemicznej grupy
nuklearnej przez drugą).
Haraway Donna, Cyborgs Manifestu, Socialist
Review, 1985, t. 80, 65-108. Reprint; Routledge, New York
1991.
Tłumaczenie: Ewa Franus |